wtorek, 18 września 2012

żeby się chciało chcieć

przywiaaaało

       Lato się skończyło, ale jak się okazuje nie definitywnie :)
Jakieś 7,5 godziny drogi na północ od Pogoni jest Bałtyk. A nad Bałtykiem plaże. A na plaży piaseczek.
Piaseczek ciepły, złoty, włażący wszędzie, idealny do leżenia i łażenia. I mimo, że zwykle bronimy się rękami i nogami przez wyprawą nad „polskie morze” w sezonie urlopowym – ci co byli, wiedzą co ten termin oznacza O_o, to okazuje się, że we wrześniu jest tam całkiem sympatycznie (oczywiście najsympatyczniej jest w lutym lub marcu – kiedy jest ciemno, zimno, burzowo, sztormowo i klimatycznie – ale to już jest upodobanie dla morza ekstremalne… )
Nocleg? Jak nocleg, prawie centrum Gdyni. Orłowo, ale nie przy plaży, tylko wśród osiedli domków - pokój, łazienka, aneks z lodówką, osobne wejście – czegóż chcieć więcej. Właściciele, starsze małżeństwo, nie narzucający się, my im również nie :) Mogę polecić, jak ŻanetkaLeta bo ceny też w miarę jak na „polskie morze” spoko i morza blisko.
Ale w sumie, ja nie o tym, ja o tym, że jeśli człowiekowi się chce to można.
Co prawda jest to lekki hardcore jeśli musisz wlec ból przez Włocławek w obie strony, a potem/przedtem dopada cię Łódź i jej dziwne nakazy skrętu (olewane zresztą notorycznie, z dużym wdziękiem i konsekwencją w działaniu) ale złość na utrudnienia zdycha w porównaniu z radością z przygody.
I okazuje się, że nie jest to aż takie obciążenie dla starego organizma – ruszyć dubSKA i zrobić coś ciekawego.
Mamy długą tradycję idiotycznych wypadów, my Ludzie z Gaju, kapsuła nieczaso-przestrzenna mundzioONE sprawdza się w takich razach fantastycznie (dzięki LedDobruś!).
        Ciągle chodzę lekko zawiana - jak to niewiele trzeba; trochę nieba, trochę wody, trochę lasu, żeby człowiekowi od razu zachciało się chcieć.
Spontaniczne wypady, albo planowane, ale wydawałoby się bezsensowne weekendowe drivy na drugi koniec Polski ładują akumulatory jak nic na świecie :) a przecież wcale nie muszą być na koniec świata. Odkryliśmy ostatnio, że Przeczyce są bardzo ładnym miejscem, jeśli tylko wie się, w którą stronę jechać.
Małe radości, małe wyprawy - zimowa tarta jeżynowa w krakowskim Camelocie, kilka słów zamienionych z Przydrożnym Dziadkiem w Ponurzycy, spacerek z Gajówki na Pilsko i z powrotem, zapach Cerkwi w Czarnej –  tak sobie myślę, że o to właśnie o to chodzi.
I można się podleczyć z depresji i nabawić uśmiechu (uwaga, zaraźliwe!).
















Aaa i polecam knajpę w Gdyni –> Łysa Żyrafa. Jedzenie i obsługa w Skali Bargla dostaje 17. 

piątek, 7 września 2012

The name is Sherlock.


        Jeremy Jahns (http://www.youtube.com/user/JeremyJahns) poleca różne rzeczy, przeważnie jego gust filmowo/growo/serialowy idealnie pokrywa się z moim :D W jednym ze swoich movie reviews zachwycał się pewnym serialem - musiałam spróbować i powiem, że mi smakowało :)
Serial to nietypowy, w serii są tylko 3 odcinki, a każdy ma po 1,5 godziny długości i, przenosi Sherlocka Holmesa w XXI wiek.
Efekt jest zaskakujący.
Od zawsze byłam fanem kryminałów i genialnych detektywów, a Sherlock Holmes ze swoim oderwaniem od rzeczywistości, cynizmem, uzależnieniem i grą na skrzypcach jest ich niedościgłym ideałem. Wiadomo, opowieści sir Conan Doyle’a zawsze były nieco… nazwijmy to naciągane, ale tak jak nie kala się Tolkiena z jego drzewno-papierowym LOTRem, tak pozwala się sir Arthurowi być po prostu sir Arthurem. Można lubić takie rzeczy, można nie lubić, można się zrzymać, że głupie, że uproszczenia, że rozwiązania fabularne kuleją i ogólna lipa i nyndza, ale nie można odmówić kanonu.
Owszem, cytując Kazika przyznaję, teraz jestem starsza i poważniejsza i lektury mam troszkę mądrzejsze, ale i tak Sherlock Holmes zajmuje poczesne miejsce w moim czarnym serduszku.
Tylko, że konwencja nieco się już zużyła. Oczywiście Guy Richie z Downeyem Juniorem zrobili co mogli, a Jude Law im dzielnie pomagał, ale…
No właśnie, ale… czegoś Sherlockowi brakowało, świat zapierdziela wkoło,jak LondonEye
i kaszkiet z odwieczną fajką to już jednak nie to…
Twórcy serialu musieli mieć podobne odczucia, bo odkurzyli starego, skostniałego gentlemana i wrzucili go we współczesność.
I o dziwo, Sherlock radzi sobie w cywilizacji informacyjnej wspaniale. Tego mu chyba brakowało - technologia uzupełnia jego geniusz, nadaje kolorytu tam gdzie postać detektywa trąciła myszką.
Nowy Sherlock jest młody, wystylizowany i szczupły.
I tak jak kiedyś doradza Lestrade’owi w rozwiązywaniu kryminalnych zagadek, ale teraz posługuje się smartfonem i laptopem. Rozkoszne są momenty, w których współczesność spotyka dawnego Scherlocka, z jego fascynacją orientem, słabością do szkieletów i białej broni. Przez to mieszkanie panów Holmesa i Watsona na 221B Baker Street jest tak brytyjsko zapuszczone, że nie sposób się nie zakochać w stylizacji! Są jeszcze inne smaczki; komentarze otoczenia, gdy tych dwóch dorosłych i powiedzmy, że atrakcyjnych facetów wszędzie biega razem – bezcenne.
       Nowy Sherlock jest genialny, próżny, cyniczny i marudny. Cudowny! Jego geniusz jest darem i przekleństwem – chłopak jest po prostu za inteligentny, przez co za szybko się nudzi.
Aktor grający podrasowanego Holmesa (nie jestem w stanie zapamiętać jak się nazywa, a nazywa się epicko, w sam raz żeby grać Smauga/Czarnoksiężnika) naprawdę daje radę.
Urodę ma dyskutowalną, ale coś takiego w spojrzeniu… pięknie wciela się w rolę rozkapryszonego geniusza. Zwłaszcza w drugiej serii, (tarzałam się ze śmiechu podczas scen w Pałacu Buckingham).
Benedict czerpie garściami z pierwowzoru, ale z drugiej strony przygląda mu się z lekkim uśmieszkiem i robi swoje. Dawne interpretacje nie ciążą mu w najmniejszym stopniu, nosi rolę z szykownością dobrze skrojonego garnituru i taliowanej koszuli. To zdecydowanie najlepszy Sherlock Holmes jakiego dotąd miałam przyjemność oglądać na ekranie. Świeży, nowoczesny, ale ciągle ten sam chorobliwie spostrzegawczy sukinsyn. Scenarzyści rozbudowali rolę brata Sherlocka, ich relacje iskrzą i to dodaje całości jeszcze lepszego smaku. Watson w wykonaniu Martina Freemana też jest świetny. serial jest na wskroś brytyjski (ostatecznie jaki miał być, to BBC!) uwielbiam brytyjskie seriale!
Bardzo podoba mi się sposób kręcenia. Ujęcia, szybkie cięcia, kolorystyka, stylizacja, światło. Genialny jest pomysł z przenoszeniem na ekran treści smsów i tekstów z komputera -
super sprawa, powoduje że jeszcze bardziej „wchodzisz” w film, a jednocześnie oddaje klimat totalnej cyfryzacji naszej rzeczywistości.
Są tacy, co narzekają, że to kino familijne, że ugrzecznione, że za długie.
Dobra, zgadzam się, nie są to zarzuty wyssane z palca, ale tak jak nie wszyscy będą oglądać Castle’a i jak nie wszystkim odpowiada House, tak „Sherlock” nie jest pożywką dla wszystkich kinożerców.
Mógłby być lepszy, wiadomo, ale jak to mówią, to jest właśnie Sherlock na miarę naszych czasów.

środa, 5 września 2012

odgrzewane kotlety spod szafy. Joanna lubi je także jesienią.

Wrzesień. A jak wrzesień to szkoła, a ja szkoła to zapieprz :) a jak zapieprz to nawet nie chce mi się pisać co ostatnio widziałam/czytałam/chodziłam.
To także czas porządkowania papierów. Kopałam po dysku w poszukiwaniu materiałów dydaktycznych dla moich nastoletnich potworów i natrafiłam na takie oto złotko, sreberko. Może to nie jest najlepszy pomysł, ale what the hell, spróbujmy, szkoda byłoby zapomnieć tę scenę. Faktycznie bolały nas od śmiechu wszystkie możliwe mięśnie.

dramatis personae: banda Korów, spotykająca się w pewien kwietniowy weekend zgodnie z nową świecką tradycją. Poprzebierana za bandę jeszcze większych Korów.
Wszelkie podobieństwo do osób lub zdarzeń rzeczywistych jest całkowicie zamierzone, celowe i wredne O_o lecimy z tym koksem.

~~~~~~~~

...Ostrzegam, gra jest trudna – Maryjuszek rozłożył się wygodnie na podłodze pod telewizorem.  
- Jak trudna? Zainteresował się Akfarelka
-    ?     -      reszta popatrzyła zaciekawiona,
- Trzeba wymyślać słowa. Ja mówię jakieś słowo, a każdy następny musi wziąć z niego fragment i stworzyć własne, na przykład „parasol”
- „Parafina”   -   rzuciła następna w kolejce Kobieta z Kevlaru
- „Finalnie”    -   uśmiechnęła się Mora
- Nie, nie, nie! -   pomachał rękami Maryjuszek
- Co „nie”?
- Musi być z „para”! para-cośtam…
- Bez sensu, przecież mówiłeś, że ma być fragment słowa, co za różnica który!
- No właśnie! Niech będzie, że trzy literki – zgodził się Afarelka, a ZombieElf pokiwał głową
- Nie!     -    Maryjuszek trzymał się twardo.   -    Musi być pierwsza część* i już!
- Dobra już dobra niech będzie, chore zasady.    -     skrzywiła się Mora,  
-     No, to: „Paragwaj”
- „Paranormalny” – to Akfarelka.
- „Parawan” – rzuciła cichutko Dora
- „Paranienormalni”!    -    Pat uśmiechnęła się szelmowsko spod swojego turbanu.
- „Paraolimpiada”,   -   zawtórował ZombieElf
- No widzicie    -     rozciągnięty na podłodze Maryjuszek wyszczerzył zęby,
-    „Parapet”!
- Para pa pa pa!    -  Mora wspięła się na paraintelektualne wyżyny.
- Dobre   -   ucieszył się Maryjuszek
- Co? Co?     -      upewnił się Akfarelka.
- Paparararara! Górniczo, hutnicza orkiestra dęta!   -    Pat podskoczyła radośnie  
-    Dobre!
I od razu zrobiło się jeszcze weselej, zabawa się rozkręcała, słowotwórstwo lało szerokim strumieniem, a brzuchy bolały po różnych parafekaliach i parabundzach, aż w końcu Maryjuszek uciszył towarzystwo
- Dobra to teraz: „noga”!
- „Nogawka”
- „Nogawica”
- „Nogarek”!    -   Kobieta z Kevlaru zrobiła niewinną minę,   -     No co? To jak ogarek tylko przy nodze…
- Hihi, dobra    -     Pat zastanowiła się chwilę,    -    ooo, mam, „nogabywać”!
- „Nogór”      -    rzucił ZombieElf
- „Nogarigami”!     -      krzyknęła Mora, towarzystwo parsknęło radośnie.
- Hahaha! „NOGARIGAMI”!
- No co? To orgiami robione nogami!
- Nie mogę! Dobra to co teraz? Może „lody”?
- „Lody nad kukułczym gniazdem”?     -   Mora nie mogła sobie darować i znowu ekipa zarżała radośnie, niestety ZombieElf był lepszy;
- „Lodajka”
- Ile bierze „lodajka”?   -     zainteresowała się Pat.
- Czego?
- Nie czego, tylko kogo?
- Od kogo…
- Dobra, dość deklinacji     -     Maryjuszek, jak każdy dobry wodzirej, uciszył burzę pomysłów, teraz: „krata”
- Och, „kratakreatywny”      -     Mora już się rozpędziła i niestety nic nie mogło jej powstrzymać,
- „Kratarakta”!
- Kratyni! Dobra zakończmy to, ja już nie mogę!   -    Kobieta z Kevlaru z całej siły ściskała się za szyję,    -     Boooli mnie! Sama nie wiem co mnie boli, ale nie wiedziałam, że mam tam jakieś mięśnie co mogą boleć od śmiechu!
Pat, podobnie ściskając zdrętwiałe od śmiechu policzki, kiwała głową.
- Dobra,     -     Maryjuszek wstał z podłogi,     -      to może, teraz w  „Zjebaka”?
- Dobra!
Kobieta z Kevlaru rozdała karteczki i towarzystwo umilkło zatopione w konceptach.
Wymyślenie znanej postaci nie jest takie proste, zwłaszcza jeśli nie wiadomo jak napisać nazwisko, czy imię.
Ale już po kilku minutach wszyscy siedzieli z kartami przyczepionymi do czoła i komicznie mrużąc oczy, wczytywali się, co też współtowarzysze niedoli mają na nich napisane.
Pierwsza runda nie przyniosła wiele, ale już po kilku kolejnych każdy zebrał sporą ilość informacji o swojej postaci.
Najgorzej miała Kobieta z Kevlaru bo mając na czole „czarną mambę” miała nikłe szanse na zgadniecie, zwłaszcza, że nigdy nie widziała „Kill Billa”. Równie długo męczył się Akfarelka, bo „Jurij Gagarin” nie był najbardziej znanym mu Rosjaninem i ku ogólnej konsternacji bardziej kojarzył Wasilija Zajcewa.
ZombieElf i Mora podpowiadali sobie dzielnie, choć może niezamierzenie. W efekcie czego Mora zgadła pierwsza swoją „Paris Hilton”, a w następnej rundzie ZombieElf, uśmiechając się łagodnie oświadczył, że zapewne jest z Kalkuty.
          Radości nie było końca, czas płynął żwawo i około północy, zgodnie z ogólnie przyjęta imprezową tradycją Kobieta z Kevlaru podała na stół kolejne hałdy jedzenia. Towarzystwo przerwało więc na chwilę dzikie rozmowy i jeszcze dziksze zabawy poświęcając się wyniszczaniu fikuśnych imprezowych potraw.
Nie na długo jednak, bo po odpaleniu laptopa okazało się, że Akfarelka nie widział cieszących ogół filmików w stylu „Osiemnastka” czy „Ale urwał”, więc siłą rzeczy spotkanie przerodziło się w klasyczne YouTubeParty.
Następnie Maryjuszek zaprezentował  swoje ostatnie odkrycie; "szaleństwa allegro", czyli opisy sprzedawanych przez pewnego dyslektycznego nieszczęśnika starych komputerów.
I znów bolały nas brzuchy i umysły.
Po kolejnej godzinie, wyczerpawszy zasób niewidzianych filmowych nowości, włącznie z fragmentami „South parku” i przeróbek „Forfitera” ktoś stwierdził z zadowoleniem, że podobna świecka tradycja obchodzenia 10 kwietnia, jest jak najbardziej na miejscu.
Po czym zaczęły się rozmowy i pomysły baaardzo niepoprawne politycznie.
Co więcej, dzięki przenikliwości ZombieElfa i niefrasobliwości Akfarelki udało się rozwikłać tajemnicę Katastrofy Smoleńskiej!
Ale o tym kiedy indziej…
 
~~~~~~~~~


* W skład wyrazu pochodnego wchodzi wyraz cały podstawowy, jest to temat wyrazu zwany podstawą słowotwórczą oraz druga część – formant (dom – domek, stal – stalowy).