czwartek, 26 października 2017

KTO zrobił TO w TAKI sposób?

Znów o Łowcy, czyli wychodzi mi reaktywacja pod znakiem łowców (chociaż o Śnieżce i Łowcy postaram się nie wspominać...)
      Jak to jest, że jeśli za coś bierze się pan Fincher to znaczy, że to coś będzie dobre? Cholerny Midas z pana Finchera. A mowa o "Mindhunterze".
To serial, wyprodukowany dla Netflix. Netflix jak wiadomo ma na swoim koncie sporo dobrych i bardzo dobrych, czy wręcz genialnych rzeczy (taaak, też odliczam do 27 października, jak reszta starych ludzi). Pan Fincher natomiast nie ma na koncie rzeczy złych. Zatem, bomba, panie i panowie.
Z opóźnionym zapłonem...
Rzecz dzieje się w 1979, agent FBI Holden Ford oraz agent FBI Bill Tench rozpoczynają swoją długą i mozolną wspinaczkę na szczyt nieprawdopodobieństwa, jakim jest psychologiczne profilowanie przestępców, tu. seryjnych morderców. Ciekawostka*, pierwszy raz terminu "seryjny morderca" użyli właśnie agenci FBI tworzący podwaliny pod współczesne profilowanie kryminalne. Zatem serial na faktach. I na podstawie książki, można rzec autobiograficznej.
Brzmi ciekawie? Jest ciekawie. Ale niestety to się nie sprzeda.
W dobie wszelkiej maści criminal dramas, od cudu The Wire, przez Morderstwa w Midsomer czy inne Law&Order, wariacje o Sherlocku Holmesie, a na Castlach, Mentalistach i innych identycznych w zasadzie popłuczynach skończywszy, Mindhunter wyróżnia się jak brzoza w dąbrowie.
W sumie, jeśli popatrzeć pobieżnie, stylem najbliżej temu do "The Wire", a wszyscy wiemy, jak skończył "The Wire".
No właśnie.
Bo tutaj nie ma zaciekłej walki z czasem i z tym"złym", szybkich ujęć, one-linerów, cliffhangerów, zabawy w stylu zły glina i jeszcze gorszy, kolorowych światełek i wybuchów.
Są naturalistyczne ujęcia, niemal zastane światło, powolna narracja. Holden Ford jest sztywny jak pal azji i nijak mu do takiego na przykład Nicka Slaughtera. Ale ma genialną przeciwwagę w postaci Tencha. Te spojrzenia! A kiedy para rozmawia ze sobą w zatłoczonym barze, podczas koncertu, nie słychać dialogu i trzeba posiłkować się napisami. Całkiem jak niderlandzkie kino zaangażowane, nawet ludzie podobnie brzydcy - żart.
Patrzy się na to jak na "Zodiaka", zapomina, że to serial, a nie wysokobudżetowy film z gatunku"dobre kino". Bo mr. Fincher umie robić robotę. Klimat jest, jest drama, jest napięcie, dialogi są. Dobre dialogi! Mimo, że momentami dosadne i czasem boli.
A jeśli ma się w głowie jeszcze to, że oni faktycznie tak zaczynali i nasze wyuczone na CSI, Dexterze i Hannibalu, zniszczone popkulturą umysły nie miałyby czym się żywić, gdyby nie ci goście, mozolnie poznający prawidła psychologicznego funkcjonowania chorego umysłu, to już w ogóle kapcie się zsuwają.
        No, ale to nuda, prawda? Komu nuda ten niech szuka światełek i wybuchów, ja tam się cieszę, że ludki z Netflix nie patrzą li tylko na zarobek i zamówili drugi sezon. A podobno Fincher odgraża się, że będzie jeszcze kilka.




* ciekawostka nr 2: pierwszy raz w historii coś na kształt profilu psychologicznego mordercy stworzył w 1888 roku pewien chirurg, na podstawie ran jakie zadawał ofiarom Kuba Rozpruwacz. Lekarz nazywał się Bond, Thomas Bond.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz