Najnowszy film Refna – Only God Forgives dzieli ludzi nie gorzej niż upodobanie do Lidla i Biedronki.
Ponoć połowa widzów gwiżdże, lub wychodzi z kina, a druga połowa jest zachwycona. Recenzje, które czytałam też nie były pochlebne.
Ale to Nikolas Winding Refn, a Refna nie wypada tak olać bez sprawdzenia. Tak więc sprawdziliśmy,
że tak to ujmę organoleptycznie,
acz bez analizy sensorycznej. I muszę stwierdzić, że wynik eksperymentu wypada jak najbardziej na korzyść utworu badanego.
Mam takie wrażenie, że ci, którym się OGF nie podoba, widzieli z filmów Refna tylko „Drive” i liczyli, no nie wiem, na „Drive 2”? A, że i tu i tu gra Ryan Gosling, tym łatwiej było wpaść w pułapkę porównań.
Właśnie, Gosling. Zarzut słyszałam i taki, że się gość za bardzo na swojej postaci z Drive zafiksował i w OGF próbuje odstawiać podobne jasełka. Nie odniosłam takiego wrażenia. Owszem, Gosling chodzi i mroczy, a raczej milczy. Ale cała stylistyka tu jest taka; się siedzi, się chodzi, się milczy, się dostaje po pysku, się cierpi. W milczeniu.
Gra tu głównie postawa ciała, dłonie, spojrzenia, światło. Koloryt obrazu.
Bo tak naprawdę OGF to obraz. Dopracowany w najdrobniejszym szczególe spektakl wizualny. Wyszukanie wystylizowana światłocieniem pocztówka z dalekiego kraju. Oniryczna, pogmatwana wizja nieznanego świata. Gdzie wszystko jest inne i obce. A wrażenie obcości nasila się z każdą chwilą. I w miarę obcowania ze światem opisywanym, coraz bardziej wiadomo, że biały nie ma tu nic do gadania, bo nijak nie zrozumie głębokich różnic kulturowych. Jest obcym w obcej ziemi i będzie się poruszał w mroku swoich własnych pogmatwanych wyobrażeń o tym, jak powinna wyglądać rzeczywistość. A rzeczywistość jest tu brutalna i bezkompromisowa jak niemiecki skład towarowy.
Ale bohaterowie niosą też tę obcość i brutalność w sobie. A zarzut, że są jednostronni uważam za jednostronnie wydumany. To tak jakby powiedzieć, że Odyn w Valhalla Rising jest bohaterem jednowymiarowym, bo jest po prostu okrutny i tak naprawdę nie wiadomo o co gościowi chodzi.
A tu gra idzie o nieumiejętność wybaczenia, o niezdolność poradzenia sobie z ciężarem wychowania i wyrachowania. O próbę prostowania krzywej rzeczywistości i dopasowywania się do niej. Próbę skazaną na niepowodzenie.
Warto się też zastanowić, czy prostota rozwiązań z użyciem kliku centymetrów eleganckiej stali jest rzeczywiście takim błogosławieństwem? Mogłoby się tak na pierwszy rzut oka wydawać. Policjant wymierzający z dystansem zasłużone kary jest ostoją spokoju. Albo wydaje się taki być, podczas gdy cała reszta miota się w pętach własnych ograniczeń. Tylko czy to aby też nie jest zwykła poza? Spokojna maska, pod którą buzuje zwykła ludzka nienawiść?
Są też opinie, że OGF to obraz archetypiczny, że bohaterowie są ideami, a nie postaciami z krwi i kości, że niosą w sobie mitologiczne prawdy i ponadczasowe przesłania.
Ja bym w taką metafizykę nie wchodziła. Ale przyznać trzeba, że OGF jest filmem dla Refna typowym, czyli jest ze wszech miar nietypowy.
Sceny ciągną się w nieskończoność, a widz musi sobie sam dopowiadać ich znaczenie. Ale czy nie jest to o niebo lepsze, niż łopatologia i bezczelne obrzucanie oglądającego przeżutą popkulturową papką?
Mają filmy Refna w sobie coś takiego, że ja – osobnik z gruntu niecierpliwy, siadam i patrzę. Chłonę obrazy i dźwięki dla samej ich urody. Rzadko mi się coś takiego zdarza, ale z Panem Refnem mi się nie dłuży. Choć w zasadzie powinno. To taki trochę fenomen Valhalla Rising - bo temu obrazowi zdecydowanie bliżej do VR niż do Drive.
A może ja po prostu lubię Duńczyków?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz