czwartek, 13 czerwca 2013

smaczki z Breslau.

     
      Pan Marek Krajewski okazuje się być jednym z moich ulubionych polskich autorów. I nie żebym była jakimś szczególnym fanem mrocznych kryminałów :)
       Nie wiem, czy to za sprawą stylu pisania, czy za sprawą rozległej wiedzy Autora, czy sposobu kreowania bohaterów, czy może pomysłów, ale książki z serii o Eberhardzie Mocku to ostatnio sposób na spędzanie deszczowych popołudni.
Bardzo lubię Wrocław, współczesny nawet bardziej niż  Kraków (o zgrozo!). A jeszcze bardziej lubię stare miasta – dawne czasy, czy to Breslau, czy Warszawa („Zły” Tyrmanda!),
mają urok, szyk i klasę. Nawet ociekając złem, mrokiem i zepsuciem.
Breslau pana Krajewskiego, Breslau Eberharda Mocka to nie jest miasto z pocztówki, to żywy organizm. A, że to przy okazji organizm toczony chorobą? No cóż...
Główny bohater też amantem nie jest. To chłop kwadratowy, brutalny, czerpiący garściami z życia (może nawet czasami za bardzo, bo zdarza się Autorowi popłynąć nieco na fali opisów i wtedy robi się jakoś bardziej straszno, niż śmieszno) i zwiniętymi garściami od życia obrywający. Ale to powoduje, że jest żywy.
I to właśnie jest główna zaleta prozy Krajewskiego, jego pisanie nie jest płaskie, ani papierowe. Postaci to nie wydmuszki, a Miasto jest postacią równorzędną z bohaterami (podobnie jest i w pozostałych dwóch cyklach, ale ja zdecydowanie wolę Breslau, niż Lwów, o współczesnym Pomorzu nie wspominając). Bo jak wiadomo Breslau über ales!
I chodzi się po tych ulicach, czuje nierówny bruk pod stopami, marszczy się nos na smrody zaułków. Krzywi się w zaduchu i hałasie knajp. Ma to swoje gorsze strony, bo opisy zbrodni i dewiacji są równie silne i tak samo realistyczne. To zdecydowanie coś co można nazwać „męską prozą”, mocne, dosłowne pisanie, czasem przesadne, ale ciekawe. Także przez to, że Krajewski ma tak ogromna wiedzę i historyczną i językową. W tym pisaniu „nie ma lipy”, że zacytuję siłownianego klasyka.
     Treściowo cykl, na który składa się z 5, a w zasadzie siedmiu części, jest zróżnicowany i nieco zaburzony chronologicznie, ale można się z niego dowiedzieć o dyrektorze kryminalnym Mocku naprawdę bardzo wiele.
     Jedyną wadą jest to, że raczej w ciągu czytać to jest trudno, lepiej dać sobie oddech i wrócić do pana Eberharda po jakieś mniej mrocznej odskoczni.
Ale całość czyta się świetnie i wciąga jak bagno :) No chyba, że ktoś nie lubi brutalnych kryminałów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz