Dla odmiany może o książce. W zasadzie powinnam od tego zacząć, jestem wszak bardziej zwierzem książkowym niż filmowym, a tu pierwsze dwa opisy to filmy! Pora wrócić w stare tory :)
Czytam ostatnio na raz trochę rzeczy (3 książki czytane w jednym czasie =
czas zaoszczędzony na kolejne 2 książki, czy jakoś tak =P ), ale że właśnie kończę "Ogrody Księżyca" - pierwszy tom 10cio tomowej (LOL) sagi "Malazańska Księga Poległych" więc to wrzucam na ruszt.
Autor - Steven Erikson, działka - wiadomo, fantasy. Zaoszczędzam widoku okładki polskiego wydania, bo po czymś takim odechciewa się nawet pomidorowej z ryżem ;/ Zresztą "zachodnie" nie lepsze.
Jak to, cholera jest, że fantastyka, a głównie fantasy, bo SF jeszcze jakoś ratują te wszystkie statki kosmiczne i widoki obcych planet, ma tak potwornie kiczowate okładki?! Grafiki godne niedzielnego wydania "Faktu"? Ale nie o estetyce obwolut miałam tu się wywnętrzać... Ale jak kiedyś wydam coś swojego, to się będę upierać przy jakimś fraktalu =P
Malazańska Księga, tak - mówi się, że kto jest fanem George'a RR Martina jest wrogiem Stevena Eriksona
i odwrotnie.
Hmmm, wrogiem? Nie koniecznie, ale... Po machnięciu pierwszego tomu Księgi i dwukrotnym przedzieraniu się przez całą "Pieśń Lodu i Ognia" mogę stwierdzić jedno, albo Erikson ma lepszych tłumaczy (
nie wiem jeszcze w oryginale nie próbowałam "Malazańskiej" ), albo po prostu low fantasy do mnie mniej przemawia.
Wiem, to może trochę głupie porównywać coś co się czytało w powiedzmy, że "całości" z tylko pierwszym tomem czegoś innego. Ale już widzę że "Malazańska" wciąga jak bagno, natomiast "Pieśń" czyta się dobrze (pomijając językowe koszmarki w stylu "tę sutkę") ale moim zdaniem flow czytania już nie ten no i nie jestem w stanie tego zapamiętać. A" Malazańska" siedzi mi w głowie ze szczegółami.
Przy Eriksonie nie miałam też ochoty przelatywać bez skupienia fragmentów tekstu, u Martina mi się zdarzało.
Fani porównują i się kłócą, ale co tu porównywać? Objętość? Objętościowo kolubryny podobne (i nie wiem czy Martin do 10 tomów nie dobije, choć zapowiadanych jest 7) i na tym mniej więcej pole do porównań się kończy.
Martin pisze kronikę świata. To pseudo-średniowieczna historiografia, że dokonam takiego karkołomnego stwierdzenia. W jego wykonaniu bohaterowie nierealni, przynajmniej w większości mogliby istnieć w naszym świecie. Low fantasy, a jakże, z definicji bliżej stąd do rzeczywistości.
A Erikson? Pokażcie mi w realnym świecie wielkiego maga, albo jakieś ingerujące w los szarego człowieka bóstwo. No właśnie. Tam świat jest z zasady magiczny. Owszem, tak jak Westeros jest też z zasady brutalny, mroczny i brudny. Ale magia odgrywa w nim rolę zasadniczą, przynajmniej na razie. a sposób jej przedstawienia i pomysł na nią jest świetny!
Podobne? Eeee tam.
Erikson wrzuca czytelnika w historię bez przygotowania, bez wstępów i przedstawiania bohaterów, jakby założył, że skoro opowieść rozłożona jest na raty zdążymy ze wszystkim. Fajnie.
Pod względem założeń świata przedstawionego, prowadzenia bohaterów (ale nie ich ilości), opisu krain, w którym bohaterom przyszło zmagać się z losem - oba cykle są świetne, dopracowane i "żywe" - chociaż i tak wydaje mi się, że jednak u Eriksona nieco "żywsze", ale może po prostu bliżej mi do Podpalaczy Mostów, niż tych wszystkich lordów z ich problemami sukcesji.
Na przykład w "Pieśni" jest tylko dwóch bohaterów, których naprawdę lubię i czytanie o nich sprawia mi prawdziwą, niczym nie zmąconą przyjemność (tak, oczywiście Tyrion Lannister (na prezydenta!) i Jaime)
w "Malazańskiej", mimo że to dopiero pierwszy tom, naliczyłam ich już przynajmniej 5 (inna sprawa, że i tu i tu bohaterowie padają jak muchy, ale też wstają równie często, choć już nie powinni)
Jeśli jednak miałabym przydzielać tu jakieś punkty (bo tytuł na to wskazuje jednoznacznie) chyba jednak optuję za Kanadyjczykiem, choć i tak pewnie więcej będzie takich co zaśpiewają
Deszcze Castamere, albo jeszcze lepiej, Blame Canada =P