niedziela, 22 lipca 2012

Nie mogę, siedzi we mnie i po prostu muszę :) let's go*

Prometeusz. Ponoć ulepił człowieka z gliny zmieszanej ze łzami. Pytanie tylko, czym jest ta glina i ile łez trzeba wylać?
Jeśli ktoś ładnie przedstawi kupę, to dalej będzie kupa. Czyż, nie?
Nie ważne, że ma rozmach, piękny kolor i super rozmazuje się na dużych powierzchniach.
Jak bardzo zapierające dech w piersiach może być wymiotowanie na innych przetrawioną przez lata takich samych produkcji, pulpą? 
Obrzucanie zakalcem i zlepkiem wszystkiego co już kiedyś nam zaserwowano? Czy widownia powinna się na to godzić?
N a p r a w d ę  nie wystarczy czegoś ładnie opakować w błyszczące najnowszymi technologiami sreberko.
Ale tak to właśnie jest... ludzie i tak to kupią. I będą się tym „nacierać”, poszukując sensu i wewnętrznego usprawiedliwienia, że jednak nie dali się nabrać, wykorzystać i obrazić. Że jednak ta kupa, którą ktoś w nich rzucał, ma w sobie to „coś”. Zastanówmy się, czy rzeczywiście?
Przed 2 godziny i 4 minuty jesteśmy okładani owiniętym w efektowny papierek najnowszych technologii, pięknym i estetycznym, tępym drągiem. 
Ten drąg, niczym obca forma życia, wnika nam do ust, do mózgów, do serc. I bezlitośnie odziera nas z godności. Dajemy się oszukać i wykorzystać i co najgorsze, odbywa się to w pełni świadomie.
To nawet nie jest okrutne, to jest perfidne, bezduszne i nieludzkie. Bo nie wierzę, że reżyser oglądając produkt końcowy (celowo piszę „produkt”, nie dzieło, nie wynik, nie efekt) stwierdził „dobre”, „wyszło mi”. Nie, mam szczerą nadzieję i jednoczesną obawę, że pomyślał raczej: „No dobra, jest to chłam, ale  zrobiłem go z takim rozmachem, że nie ma to znaczenia. Durnie i tak to łykną”.
Otóż panie Scott, nie łykamy.
        Przez 2 godziny i 4 minuty byłam notorycznie obrażana, opluwana i mentalnie gwałcona stekiem wylewających się z ekranu bzdur. I to od pierwszych pięciu minut, od pierwszego założenia, tego pożal się Boże, scenariusza (taka myśl mi się pojawiła – czyżby pan Scott postanowił zrobić ten eksperyment z małpami i maszynami do pisania?)
Myślę, że pora powiedzieć „dość”. Dopóki publiczność będzie „łykać” takie rzeczy, dopóty twórcy będą nas nimi paśli. Nie chcę być więcej Jasiem w klatce u Baby Jagi Show Businesu. Zdecydowanie buntuję się przeciwko takiemu traktowaniu. Odmawiam.
Na znak protestu po powrocie do domu obejrzałam film z roku 1979. Ma prosty tytuł - „Alien”. Ma też prosty scenariusz i scenografię siermiężną jak NRDowski MOSiR. Ale wiecie co? Ma  k l i m a t, ma T R E Ś Ć, ma pomysł.
I tylko dziwna jest zbieżność nazwisk reżyserów.
       Pozostaje pytanie, dlaczego?
Jak jeden człowiek może mieć tak różne wizje tego co robi? Na jednym krańcu kontinuum są stworzone przez Niego jako reżysera arcydzieła, jak choćby wspomniany wyżej Alien, jak Blade Runner, Thelma&Luise, Black Hawk Down… a z drugiej gnioty bez treści i pomysłu – tu wstaw odpowiedni tytuł, z ponad 20.
      Tak się zastanawiam, czy w łonie matki mały Ridley nie wchłonął przypadkiem swojego brata bliźniaka, który czasem przejmuje kontrolę. Szkoda, że tylko czasami, bo ten drugi rzeczywiście wie, jak robić filmy.




* nie staram się kraść hasła reklamowego firmie Shell, nie jest to też reklama tej korporacji =P

5 komentarzy:

  1. O cholera... naprawdę Cię ubodło. Teraz już do kina napewno nie pójdę. Ale skoro "Prometeusz" spowodował że będę miała kolejny fajny Blog do czytania to jednak jakieś plusy dodatnie są. Dużo weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  2. jaki piękny awatar!!!! :)*
    dzięki za życzenia weny, przyda się :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Odechciało mi się iść do kina...

    OdpowiedzUsuń
  4. Źle ze mną, coraz gorzej, film mi się spodobał.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie będę wdawał się w polemikę, bo nie o to tu chodzi, ale chciałbym zauważyć, że była świetna scenografia, piękne zdjęcia i niesamowicie niepokojący Fassbender w roli androida (moim zdaniem lepszy niż Lance Hendriksen w Aliens).
    Moim największym zarzutem nie są braki scenariuszowe, ale brak poczucia wyALIENowania na obcej, wrogiej planecie. No i happy ending to jest qwa przegięcie.

    OdpowiedzUsuń