poniedziałek, 23 lipca 2012
Nietykalni czyli zaś będzie o filmie :)
Intouchable
Właśnie zebrałam się do obejrzenia „Nietykalnych” . Wreszcie się zdecydowałam i nie żałuję.
Dystrybutor zachęca na plakacie, że to „komedia która zachwyciła 25mln widzów”, nie dziwię się.
Potrzebujemy takich bajek, pięknych, wzruszających obrazków, które podbudują naszą (moją) zachwianą ostatnimi czasy wiarę w ludzi, w szeroko pojęte dobro, w normalność wreszcie.
Życie tak kolorowe nie jest, ale dobrze że Nakache i Toledano umieli opowiedzieć taką historię.
Bo jest w niej i miejsce i na szczere wzruszenie i na chwilę zamyślenia. Zamyślenia nad życiem w ogólności, bo chociaż szkielet opowieści jest prosty jak trzonek od miotły, o to przecież chodzi.
Bo tylko dzięki prostocie możemy wyrażać jasno to co ważne.
Bez udawania.
Reżyserzy prowadzą nas w świat uczuć i mimo, że to emocje zza szyby, też mamy ochotę śmiać się razem z bohaterami. To ważne. Najważniejsze. Mogli nam zaserwować dramat, mogli pokazać cierpienie i niemoc (To dlatego „motyl i skafander” jest bardziej... dogłębny, dlatego nie obejrzę już drugi raz „Przełamując Fale”).
Intouchables są leciutcy jak śmiech.
Philippe tłumaczy w pewnym momencie, że nie potrzebuje litości tylko normalności. Amen.
Radość jaką niesie Driss nie jest udawana, jego życie, mimo że niewyobrażalnie trudne nie zabiło w nim pogody ducha, szczerej niemalże do bólu. Tragedia kaleki jest odbiciem nieszczęść Drissa. Tu się spotykają i tu uzupełniają, ale tu też różnią się od siebie. Niepoprawnie politycznie napiszę, że jak czerń i biel.
Scenarzyści uprościli historię, dostosowali ja do nas – masowego odbiorcy. I chwała im za to.
Bo masowy odbiorca w potoku wszechogarniającej papki, bylejakości i napastliwości potrzebuje się czasem po prostu roześmiać.
A jeśli przy okazji zastanowi się nieco nad życiem. To już prawdziwe COŚ.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz