O nowym Star Treku było już pewnie tyle razy, że grzechem byłoby ten temat pominąć :)
Zwłaszcza, że jestem baaardzo pozytywnie zaskoczona.
Trailer dzieła pana J.J. Abramsa pokazuje film wartki. Się dzieje, bohaterstwo wylewa się Federacji z obcisłych mundurów, główny villain to chodzące ZUO i może nawet momenty będą. Trailer nastawia widza na pewną treść, pozwala się domyślić przebiegu fabuły. I co?
I chała Szanowni Państwo. Guzik prawda.
Dawno nie widziałam tak dobrej adaptacji* Star Treka. Możliwe, że w tej chwili bluźnię straszliwie, ale poprzedni „nowy Star Trek”, czyli po prostu „Star Trek” z 2009r wcale mi się nie podobał. Próbowałam dwa razy dać mu szansę i za każdym zabijała mnie miałkość i sztampowość tej superprodukcji.
No, ale w nowym „nowym Star Treku” gra Benedict Cumberbatch! I to j a k gra!
Jak powiedział mój ukochany recenzent wszystkiego Jeremy Jahns – ten koleś mógłby gadać do ściany a i tak byłoby zajebiście :) I tak właśnie jest, gość kradnie każdą scenę, w której gra, inni aktorzy nie są już potrzebni.
I jest ZŁY. Ale nie jak szaleńczo zły, nawiedzony, świr, typowy adwersarz tych dobrych i prawych. Jest zły bo może być. I tyle. Zgodnie z powszechnie obowiązującą zasadą, że zło zwycięża, bo dobro jest głupie. W tym przypadku zło jest inteligentne, niezniszczalne i twarde jak kij w tyłku Wulkana. Co ja zresztą mogę powiedzieć, po prostu kocham gościa i dla mnie mógłby zagrać nawet prof. Howkinga :)
Ale, żeby nie było, inni też dają radę. Abrams postarał się o to żeby nadać nowy wymiar starym postaciom. Jestem z pokolenia, które wychowywało się na Pickardzie. Ale nawet ja wiem, że kapitan Kirk jest piękny, prawy i zadufany w sobie. A do tego straszny z niego babiarz i wieczny chłopiec. I tak ma być i to jest prawdziwy Kirk. Jest też jak najprawdziwszy Spock (sorry panie Nimoy, Zachary Quinto jest lepszy od pana!). A przesadny akcent Scotty'ego, czy Chekova nie razi, o ile przymkniemy oko na sztampowość tego rozwiązania – bo i Scott i Chechov tak naprawdę byli pierwsi :)
Abrams nie zapomniał o innych, zwłaszcza postać doktora jest rozbudowana. To może wkurzać, ale trzeba pamiętać, że Oryginalna Seria bazowała właśnie na relacji kapitana, pierwszego oficera i doktora McCoya.
A do tego po całości upchane są smaczki i >one linery<, które przecież weszły już do powszechnego języka ( i to nie tylko oklepane „beam me up”).
Całość zaczyna się jak typowy odcinek Star Treka, a potem już tylko lepiej, dalej, mocniej.
Bo to jest taki typowy Star Trek, tylko, że skrojony dla nowego pokolenia. Rozrywka, jak cukierek z dzieciństwa. Nieskomplikowana, kolorowa, błyszcząca opakowaniem, w smaku nowa i stara jednocześnie. Aż się łezka w oku kręci.
I wszystko byłoby naprawdę super, gdyby nie te nieustanne poziome bliki światła :P
*Według A. Kołodyńskiego i K. J. Zarębskiego ,,... adaptacja filmowa jest wariacją na zadany temat." – Słownik Adaptacji Filmowych Bielsko-Biała 2005. Dlatego wcale nie musi to być dzieło literackie.
Czyli nie tylko mnie się podobało, ufff...
OdpowiedzUsuńA Ben zagrał Hawkinga, tylko nie mam odwagi obejrzeć! :)